Dzisiaj z rana wspomniałem, że w styczniu w swoich sklepach sprzedaję 2-3 razy więcej książek niż rok temu. Komentatorzy też potwierdzają zjawisko masowych zakupów Polaków, w tym książek. Rozmówcy mieli różne wyjaśnienia tego zjawiska. Polacy nie należą do społeczeństw najgorliwszych czytelników.
Co ja o tym myślę? Poza zwykłym poświątecznym i ponoworocznym szałem zakupowo-wyprzedażowym wszystkich produktów trwałych, być może mamy do czynienia z reakcją lękową: ludzie chcą zmniejszyć napięcie, który płynie z dyktatorskiej polityki PiSu i narastającego zastraszania społeczeństwa, poprzez ekstra kompulsywne zakupy wszystkiego. Tak jakby - być może podświadomie - szykowali się do jakiejś wojny, czy katastrofy i robili zapasy.
Ponadto, same duże zakupy książek mogą być zwiastunem udawania się milionów czytających Polaków na emigrację wewnętrzną: uciec w książki, świat fikcji, odgrodzić się od paranoicznej rzeczywistości. Zwłaszcza, że wkrótce media publiczne staną się tubą indoktrynacji PiSu, czyli czymś podobnym do TV TRWAM i REPUBLIKI.
Podobnie, po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku i przez większość lat 80-tych miliony Polaków stało się gorliwymi czytelnikami, zwłaszcza klasyki i wydań bezdebitowych. Ja sam potrafiłem całymi tygodniami i nocami czytać, aby schować się przed światem przemocy politycznej. Dopóki nie zacząłem działać w podziemiu, a potem w jawnej opozycji wobec komuny.
Dobrze, że kupujemy więcej książek i więcej czytamy, czy chcemy więcej czytać. Źle, jeśli ważnym, choć nie zawsze świadomym tego powodem, jest nakręcana spirala przemocy politycznej w naszym kraju. Narastający lęk wielu Polaków przed bliżej nieokreśloną, ale bardzo konkretną katastrofą.
Andrzej Miszk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz