sobota, 9 stycznia 2016

O wolności mediów i szukaniu drzazgi we własnym oku

Władza autorytarna wydaje się atrakcyjna ze względu na szybkość działania. Niczego nie trzeba analizować, zastanawiać się, dyskutować. Za nic nie ponosi się odpowiedzialności... bo robię to, co kazali. Jedna osoba wydaje rozkazy więc działania mogą być szybkie. Ale władza jednoosobowa przynosi złe skutki w dłuższej perspektywie czasowej. Jeśli trafi na osobę o niskiej wartości, zakompleksioną, ułomną charakterologicznie, słabą duchowo - to i "rozkazy" nie będą zawsze sensowne (a nie ma żadnego mechanizmu kontrolnego, zabezpieczającego). Ale nawet człowiek szlachetny, jeśli jest uwikłany w autorytaryzm, to się "wypacza". Własna samokontrola nie wystarczy, zwłaszcza że do władzy autorytarnej lgną różnej maści lizusi i klakierzy, swoimi pochlebstwami fałszując obraz rzeczywistości. 

Demokracja być może działa wolniej. Ale wymyśliła podział władzy, chroniący przed autorytarną dyktaturą. Mamy podział na władzę ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Nie ma dekretów i przepisy wchodzą później, ale za to jest dobry mechanizm kontrolny i władza nie jest skupiona w jednych rękach. Tak jest bezpieczniej dla społeczeństwa i kreatywniej w działaniu. 

W demokratycznym kraju ważne miejsce zajmują wolne media. One - poprzez upublicznianie i informowanie - kontrolują władzę wykonawczą i ustawodawczą, a nawet sądowniczą (nie można nieprawidłowości zamieść pod dywan i ukryć różnych krętactw). 

Wolność mediów jest niezwykle ważna. Zwłaszcza mediów publicznych. Są także media prywatne (niepubliczne). Jeśli zajść do kiosku z gazetami to widać wyraźnie podział na gazety "nasze" i "ich". Upartyjnienie mediów jest widoczne i zatrważające. Ostatnią ostoją były m.in media publiczne. Broniąc niezależności mediów publicznych bronimy podstaw demokracji. I naszej przyszłości. 

W dzisiejszym obywatelskim proteście w wielu miejscach Polski chodzi również o to, byśmy głębiej uświadomili sobie na czym polega wolność mediów. Abyśmy nie tylko szukali belki w cudzym oku ale i drzazgi we własnym. Czyli nie tylko zwracali uwagę na łamanie wolności mediów przez innych, ale i sami strzegli się przed pokusą "ustawiania" własnych informatorów, strzegli się przed upartyjnianiem. 


Świat należy zmieniać zaczynając od siebie. Cel nie uświęca środków i nie można promować demokracji... autorytarnymi metodami, bo traci się wiarygodność. Do demokracji trzeba przekonywać czynem a nie tylko słowami... które mogą okazać się puste. Nie ma nic bardziej demoralizującego niż szczytne ideały poparte złym przykładem.

I my również, nasz blog, w małej skali doświadczyliśmy na sobie procesów pokusy władzy by wszystko kontrolować. Nasza historia jest krótka. Inne media na pewno znacznie częściej spotykały się z podobnymi naciskami. 

Na przełomie roku i na początku stycznia doświadczyliśmy nacisków na Redakcję. Nigdy nie było żadnych uwag merytorycznych co do publikowanych treści. Wręcz  przeciwnie, byliśmy często chwaleni. Kłopoty zaczęły się gdy jeden z członków redakcji wykazał się własną inicjatywą i aktywnością organizacyjną (nie dotyczyło samego bloga). Komuś się to nie spodobało i zaczęły się naciski, kierowane do mnie. Najpierw była sugestia, abym uważał na ową osobę z Redakcji, bo wypisuje na własnej facebookowej tablicy treści, stawiające KOD w złym świetle (nie znalazłem tam treści szkalujących, ponadto dotyczyło to przestrzeni prywatnej). Potem była uwaga, że członek redakcji robił coś dla PiS (także nie poparte faktami, a raczej półprawdami).  W końcu dotarła do mnie plotka bardzo nieobyczajna (w pełni nieprawdziwa! - jak się okazało po weryfikacji), stawiająca wspomnianego członka Redakcji w niekorzystnym świetle. A na koniec ówczesny koordynator regionalny - p. Anna Grzybowska zażądała usunięcia tej osoby z Redakcji. Jako powód wskazała usunięcie z grupy dyskusyjnej na Facebooku i fakt, że nie jest członkiem KOD. Członkiem KODu na razie być nie można, gdyż stowarzyszenie nie jest zarejestrowane i wszyscy de facto jesteśmy na razie sympatykami (nikt nie wypełniał deklaracji członkowskiej itd.). Odmówiłem. Nie otrzymałem żadnego argumentu merytorycznego, żadnego dowodu na nieodpowiednią działalność. Po mojej odmowie zostałem usunięty ze wszystkich grup kodowskich na Facebooku (czyli w tym rozumowaniu "usunięty" zostałem z KOD) a p. Grzybowska w wielu miejscach na Facebook i Twitterze upowszechniała informację o cofnięciu autoryzacji dla naszego bloga (załączona niżej). 

Zamieszanie i niepewność bloga trwało ponad  tydzień. Zostałem publicznie okrzyknięty wichrzycielem i paroma innymi mało przyjemnymi epitetami.  Nie było przyjemnie ale udało się otrzymać niezależność od niemerytorycznych nacisków.  Sytuacja wróciła do normy i dalej jesteśmy aktywni. Blog nie jest organem partyjnym ani propagandowym. Był i pozostanie wolnym medium i niezależny.

Najpewniej znacznie większe i poważniejsze naciski spotykają inne media, w tym media publiczne. Dlatego warto wesprzeć ich  wyrazami solidarności, by mieli siłę zachować niezależność i w pełni pełnić funkcje mediów publicznych, służących społeczeństwu a nie partiom czy innym grupom nacisku. 

Stanisław Czachorowski

ps. do tej pory nikt nie ingerował w treści umieszczane na blogu i mam nadzieję że tak pozostanie. 
(Anna Grzybowska, w czasie pełnienia funkcji koordynatora regionalnego KOD,
upowszechniała ten tekst w wielu miejscach, m.in na Facebooku oraz Twitterze)

Brak komentarzy: