Moi Drodzy,
nasze
państwo i nasza wspólnota, na skutek klęski epidemii spotęgowanej
indolencją, głupotą i obsesjami rządzących, znalazła się w największym
od dziesiątek lat kryzysie. To
nie przypadek – i to wielka odpowiedzialność – że my, ruch Polska 2050,
znaleźliśmy się w polityce właśnie teraz. Polska nas dziś bardzo
potrzebuje! I nasze dzieci nie wybaczą nam, jeśli jej nie uporządkujemy.
Czujecie to i wiecie dokładnie tak samo, jak ja.
Jeśli
jednak mamy zrobić w Polsce zmianę, której nikt dotąd zrobić nie umiał,
musimy dziś działać w innym, skuteczniejszym stylu. Sercem, ale i
głową. Precyzyjnie wykorzystując sprawczą siłę rąk.
Co się dzisiaj dzieje w naszych sercach – dobrze wiemy. „Wk...” to chyba najlepiej oddające tę emocję słowo. Pozwólcie
jednak, że powiem Wam parę słów o tym, co powinno dziś stać się w
naszych głowach. I w rękach. Żeby z „wk...” urodziła się konkretna
nadzieja. A
ta – żeby wcieliła się w życie. Żebyśmy wreszcie znów mogli spokojnie
zająć się pracą, dziećmi, pasjami, a nie walką o rzeczy podstawowe.
Na początek – GŁOWA. Pomyślcie tylko: Kaczyński wygrywa przecież z nami zawsze z trzech, tych samych powodów.
Po
pierwsze dlatego, że – nawet jeśli przez chwilę poczujemy to samo –
musimy się po tej chwili za każdym razem wziąć za łby. Licytując, kto
spośród nas jest najbardziej opozycją. Kto w ogóle ma prawo tu stać. Kto
co komu kiedyś powiedział. I dlaczego pan nie krzyczy jak ja krzyczę,
bo kto nie robi tak, jak ja – ten wiadomo: z Kaczyńskim.
Po
drugie dlatego, że Polska – w najgrubszym planie – jest od lat
podzielona mniej więcej na pół. I nawet jeśli osiągniemy mistrzostwo
świata w samomobilizacji, to nadal co najwyżej dotkniemy sufitu tej
naszej połówki. A jeśli mamy wygrać, to stanie się to nie dzięki 49
procentom. Bo nimi stale przegrywamy. A dzięki tym trzem czy czterem,
które przeważą szalę. A które muszą (w tym układzie nie ma wyjścia)
przyjść do nas z pogranicza tamtej strony. Bo tam też są ludzie
przerażeni, zmęczeni i widzący szatański palec w wywoływaniu wojny
domowej w sytuacji, gdy w Warszawie skończyły się właśnie respiratorowe
łóżka, lekarze i pielęgniarki padają, budowa szpitala stanęła, bo ją
nawiedził prezydent, a cierpiący na inne choroby niż COViD boją się, że
umrą pod drzwiami.
Kaczyński
te parę procent przeważających szalę, zawsze sobie na ostatniej prostej
mobilizował. Strasząc Sorosem, dorzucając hajsu na TVP, mydląc oczy
obietnicami. Pytanie: co my dziś dla nich mamy? Obietnicę zemsty? To, że
teraz powpychamy im ornaty do gardeł? Że będziemy się sycić patrząc,
jak oni mają teraz ból d..., bo myśmy go przez tyle lat mieli?
Tak,
ja też czuję dziś potężny wk.... Na tych świętoszkowatych
nieudaczników, z gębami pełnymi frazesów, którzy zabijają dziś Polaków
swoją nieudolnością, swoimi kłamstwami, swoją durną pychą. Na to, jak
potraktowali kobiety, nas wszystkich. Na państwo, które mówiąc, że
szanuje wolność – ją gwałci!
Ale
jeśli to ma się nie skończyć na wk..., to oprócz buldożera musimy mieć
jeszcze cegły i zaprawę. Wyjść z logiki naprzemiennej okupacji: przez
cztery lata my dręczymy was i wy macie ból d..., później wy nas, i my
mamy ból d.... Polityka to wcielanie nadziei, a nie proktologia. Jak
chce się dziś naprawdę obalić tę władzę, trzeba pokazać ludziom, że się
umie zrobić Polskę nie tylko dla siebie, ale również dla tych, co mają
inne zdanie. Bo tylko taka może nam rzeczywiście dać siłę. Zamiast ją
zabrać, pchając w serię wojen domowych, które wykrwawią nas do końca.
I
właśnie dlatego nie pójdę dziś przerywać nabożeństw i malować sprayem
kościołów. Bo gwałt nie ma się gwałtem odciskać. Bo nie chcę
odpowiedzialności zbiorowej: ludzie którzy dziś pójdą tam na mszę, nie
tak rzadko czują to samo, co my. Bo tym straci się ludzi dla sprawy, a
nie ich pozyska. A bez ludzi tego nie wygramy, bez każdego pojedynczego
głosu.
Chcesz protestować? Protestuj! Tak, jak czujesz, jak ci dyktuje serce. Na ulicy. W domu. W pracy. Ale nie krzywdząc innych.
Bo władza chce, żeby ludzie nie stanęli dziś przeciwko niej, a
przeciwko sobie. Bo walka z moralnym przymusem przez moralny przymus do
niczego nas nie zaprowadzi. Pytacie o mnie. Otóż ja dziś nie wyszedłem
(jeszcze) na ulicę. Nie dlatego, że się boję. Bo czego? Tego, że mnie
spałują, albo wsadzą „na dołek”? Niech pałują i niech wsadzają, przecież
w ten sposób tylko potężnie mnie wzmocnią, nie osłabią. Nie wyszedłem
(jeszcze), bo chcę żeby w naszym ruchu wciąż było miejsce dla tych,
którzy czują ten sam wk..., ale na tych protestach się nie odnajdą. I
też dlatego, że mam cholerne poczucie odpowiedzialności. Za tych, którzy
– jeśli ja pójdę w tłum – pójdą za mną. A tłum to dziś realne, nie
hipotetyczne, ryzyko śmiertelnej choroby. Ja jestem silny, poradzę sobie
z nią pewnie. Ale nie każdy z tych, co pójdą jest silny. W czasie, w
którym chorzy ludzie umierają w karetkach, to odpowiedzialność, którą
musi zważyć lider.
Należę
do wspaniałego ruchu. W którym jest – obecna dziś na ulicach –
nieoceniona Hanka Gill-Piątek i setki z Was. Ale jest też w naszym ruchu
całe mnóstwo miejsca dla tych, którzy – choć oburzeni – z miliona
powodów jeszcze dziś tam z nimi nie staną. I jasne: będzie może taki
czas, gdy będziemy musieli – COViD, nie COViD – wyjść na ulicę już
zupełnie wszyscy. Wtedy, gdy Kaczyński zrobi nam tu ostatecznie
Białoruś. Może to się stanie już w tym tygodniu, może za miesiąc. Póki
co, musimy tylko pamiętać o jednym. O tym, że jest tych wygranych
Kaczyńskiego powód trzeci.
Ten,
że my jesteśmy mistrzami świata w rewolucjach, powstaniach,
namaszczaniu mesjaszy. A on wie (bo ćwiczył to na nas wiele razy) że
zwycięstwo najlepiej smakuje na zimno. On - jakkolwiek brutalnie by to
nie zabrzmiało - nie boi się dziś naszych krzyków na ulicach. One są dla
nas, nie dla niego, bo on jest jak bohater „Potworów i spółka”: on
karmi się nimi, on się nimi cieszy. Ten człowiek panicznie boi się tylko
jednej rzeczy: zmiany nastawienia milczącej – nie krzyczącej –
WIĘKSZOŚCI. Wydaje miliony na sondaże, bo ich boi się najbardziej.
Kaczyńskiego
obalimy w następnych wyborach. Jeśli tylko dziś tak postanowicie i
namówicie choć jedną osobę spoza naszej bańki, by to zrobić.
I nie obiecamy nikomu zemsty, ale Polskę, w której zmieści się i lewy, i
prawy i środkowy. Nie zgodzą się ze sobą - ale zmieszczą, to zasadnicza
różnica. Zrobimy wreszcie, ale na zimno, od strony instytucji, nie
sprejem po murze, rozdział Kościoła od państwa. Bo minister to nie
ministrant, i ktoś musi wreszcie mieć jaja, by nie tyle o tym gadać, a
to zrobić. Zrobimy państwo, które widzi nie ideologię, a człowieka.
Którego dziś ci zaślepieni ideolodzy nie widzą, a my już jutro pokażemy
jak praktycznie można mu pomóc.
Kaczyńskiego obalimy nie za żadne trzy lata – kto by chciał aż tyle na to czekać. Obalimy go - wzywam do tego – DZISIAJ! Decyzja o Polsce, jakiej chcemy, musi zapaść tego popołudnia, tego wieczora.
Nawet jeśli dostawa dziś zamówionego towaru nastąpi za parę czy
paręnaście miesięcy. Nie czas jest najważniejszy, najważniejsza jest
twarda decyzja: że tym razem nic nie będzie ważniejsze, niż udział w
wyborach. Tylko musimy zostać tej decyzji wierni. I pamiętać, że żeby
plan się powiódł - tych decyzji musi być w sumie kilkanaście milionów.
To, że coś dziś czujesz to – powtórzę – piękne, ale to Twoja sprawa. To
trochę tak, jak z zakochaniem: fajnie, że coś do kogoś czujesz i widzisz
z nim świetlaną przyszłość. Sęk w tym, że żeby coś z tego było, musisz
go jeszcze do tego przekonać. Nie żeby czuł, ale żeby chciał tego
samego. Budować Polskę z Tobą, choć się od niego różnisz.
Tak, ja też jestem zdania, że to, co dziś przeżywamy to moment przełomowy. To początek końca ich władzy. Wiemy
co zrobić, żeby po raz kolejny nie skończyło się na tym, że mamy rację.
Krok po kroku na demonstracji, post po poście w mediach
społecznościowych, rozmowa po rozmowie ze znajomym, wpłata po wpłacie,
akcja naszego ruchu po akcji. Dziś, w niedzielę 25 października – nie
jutro i nie pojutrze – musimy człowiek po człowieku tworzyć falę, która
odsłoni Polskę w stylu, za jakim od ludzie od dawna tęsknią.
Wygramy,
jeśli pokażemy milionom, nie tysiącom, że umiemy ją zrobić, nie tylko o
niej opowiadać. Głową, sercem, rękami. A umiemy. Bo mamy plan, mamy
wspaniałych ludzi. Potrzebujemy dziś jeszcze więcej energii, wpłat. Nie
bratobójczych „rozkminek”, a żelaznej, zimnej determinacji. Szanujmy
tych, co myślą inaczej, nie szukajmy przeciwników po tej samej stronie. Jeszcze
dziś zadzwoń do swojego lidera i zapytaj, co jeszcze możesz zrobić, by
od jutra jeszcze mocniej zaangażować się w nasz ruch.
Walczymy dziś o swoje dzieci, nic nas już nie zatrzyma.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie
Szymon Hołownia