Ludzie KOD oskarżani są przez propisowkie media i liderów PiS o to, że są dziećmi resortowych aparatczyków. Spróbujmy zatem bliżej przedstawić owych "resortowych rodziców". Przykład nadesłany przez jednego z aktywnych KODowiczów z naszego regionu.
Jadwiga Łoginów miała 18 lat w tragicznym dla naszej Ojczyzny 1939 roku, ukończoną szkołę, nadzieję na pracę i usamodzielnienie się.
Jadwiga Łoginów miała 18 lat w tragicznym dla naszej Ojczyzny 1939 roku, ukończoną szkołę, nadzieję na pracę i usamodzielnienie się.
* * *
Zaraz po
naszym odjeździe rozkonwojowano obóz. Do pracy chodzili sami, dostali kartki na
chleb. Co dzień przychodzili do Mosiejkowych i naradzali się, jak zwiać! Nie
była to łatwa sprawa. Uciekinierów łapano i skazywano, dokumentów żadnych nie
mieli, biletów bez „komandirowki” na dalszą trasę nie sprzedawano.
Ciotka
Mosiejkowa szykowała suchary, powiedziała o zostawionej słoninie i pieniądzach.
Kiedy było wszystko omówione i przygotowane, Kirył postarał się o bilety na
odległość kilkudziesięciu kilometrów, takie sprzedawano, ubrali ciuchy
przywiezione przez nas, nie odróżniali się od przeciętnych ruskich robotników
(gdyby byli w tych czarnych kufajkach i kaloszach, noszonych tylko przez
szachciorów (górników), od razu by ich złapali!
Jechali
różnie, przeważnie pociągami towarowymi, na odkrytych platformach. Noce były
zimne zbliżał się 1 listopada. Przed którąś stacją zadrzemali i dali się
złapać. Tolek skłamał, że zostali od transportu (adstali ot eszałona),
dokumenty niby zostały u kolegów, jakiś cywil przytaknął, że rzeczywiście
wczoraj był taki transport z Donbasu, więc dali jakiś świstek – „prapuścić,
adstali at eszałona” (przepuścić) i w taki sposób, rankiem, w pierwszych dniach
listopada przyszli obaj do mnie, do Kolonii Wileńskiej. Stach zaraz poszedł do
swego domu. Pierwszą rzeczą było zdjąć wszystkie ciuchy i spalić, zrobić
kąpiel.
Pomimo że się
przebrał we wszystko czyste, stale mu się zdawało, że łażą po nim wszy i gryzą,
zdejmował koszulę, stawał przy oknie i „iskał” nieobecnych już wszy! Musieliśmy
być bardzo ostrożni, mieliśmy niepewnego sąsiada podobno donosił. Pod osłoną
nocy poszliśmy do Tolka babci w mieście, tam się ukrywał prawie dwa miesiące,
zanim nie podali transportu do Polski. Musieliśmy załatwić podrobione „udostowierenije”
(zaświadczenie) o pobycie i zwolnieniu z łagru, takie zaświadczenia robiła
organizacja AK, w której pracowali nasi wujowie, na wzór mieli oryginalne, od
ludzi z transportu chorych i na tej podstawie w „wojenkomacie” (komendzie
uzupełnień) jako repatrianta skreślono go z rejestru. Udało się załatwić i to.
Nie poznali, że fałszywe. Jedynie to zaświadczenie mama przechowała i ma je do
dziś. W drodze, przy każdej kontroli dokumentów mieliśmy niemało strachu!
We
Wrocławiu
Transport
mieliśmy do Poznania, ale nie było wolnych mieszkań, zatrzymaliśmy się parę dni
i zaraz po Nowym 1946 Roku przybyliśmy do Wrocławia. Zamieszkaliśmy w dzielnicy
Kowale. Mąż dostał pracę w fabryce sztucznego jedwabiu, potem w fabryce
silników na Psim Polu itd. ... Często zmieniał pracę, bo wszędzie podsuwano
deklarację, aby wstąpił do Partii. Nigdy do żadnej nie należał. Przeżyliśmy we
Wrocławiu dziesięć lat. Wrocław się odbudował z gruzów stał się pięknym
miastem, a my, przeżywszy najtrudniejsze lata, musieliśmy go opuścić i wyjechać
do Morąga. Nasza trójka dzieci urodziła się we Wrocławiu – dwóch synów i córka.
Nigdy nie zaakceptowaliśmy Morąga jako swego miasta. Ukochane i najbliższe
zawsze było oczywiście Wilno, potem Wrocław, tam synowie ukończyli
Politechnikę, tam kilka lat mieszkali. Obecnie jeden żyje w Krakowie, drugi w
Holandii, córka w Morągu.
Mój mąż od
51. roku życia zaczął chorować, najpierw zawał serca, wkrótce potem pierwszy
wylew krwi do mózgu, prawostronny paraliż. Leczenie nie pomogło – paraliż nie
ustąpił po paru latach ponowny wylew i utrata mowy. W tym stanie przeżył
jeszcze prawie trzy lata. Okropna udręka! Zmarł przeżywszy 60 lat 14 listopada
1981 roku.
Więzienie,
łagier ciężka praca w kopalni i późniejsze stresowe życie wpłynęło na stan jego
zdrowia. Nie miał rodzeństwa szukał przyjaciół, udawał wesołka beztroskiego,
ale nikt nie wiedział, co on miał we wnętrzu. Najgorsze lata przeżyliśmy w
Morągu, trzy i pół roku był bez pracy, posprzedawałam co się dało dzieciom na
życie, sami obywaliśmy się byle czym. Sąsiedzi się naśmiewali, przezywali.
Udawaliśmy, że to nie do nas mowa i dzieci się nadal dobrze uczyły, były
zadbane, czyste. I ta bieda mnie nie załamała! Aby nie zostawiać dzieci z
kluczem na szyi zaczęłam w domu szyć. Tolek wyjechał na Śląsk elektryfikowano
kolej ozstał kierownikiem magazynów. Materialnie się poprawiło, miał dobrą
pensję i delegacje, rozłąkowe i dwa bilety miesięcznie na przejazd do domu. W
sobotę po pracy wsiadał do pociągu, jechał całą noc – rano był w Morągu, chwilę
się zdrzemnął zjadł obiad i znowu w drogę przez całą Polskę i prosto z pociągu
do pracy. Starał się być w domu co tydzień, było to bardzo męczące.
Wreszcie
wrócił do Morąga dostał pracę głównego księgowego w Dobrocinie. Sytuacja
poprawiła się. Ale był coraz bardziej nerwowy, aż przyszła choroba, niedołęstwo
i śmierć!
Na dodatek,
podczas jego choroby przeżyliśmy jeszcze pożar, przeniesiono nas z
trzypokojowego mieszkania do dwupokojowego, administrowanego przez jednostkę
wojskową. Prócz męża i mnie mieszkała córka z mężem i dwoma malutkimi synkami.
Mimo próśb i przedstawiania sprawy w Urzędzie Miasta i Gminy, nie przydzielono
nam odpowiedniego stałego mieszkania. Po śmierci męża blok oddawano do
kapitalnego remontu. Wszystkim lokatorom wojskowym zapewniono dobre mieszkania,
a my w pustym bloku, z powybijanymi szybami, czekaliśmy z popakowanymi
rzeczami, małymi dziećmi, pół roku! Wreszcie dostaliśmy dwa mieszkania
jednopokojowe – jedno w baraku. Tak mieszkamy już siedem lat!
Zakończenie
Z tej mojej trudnej podróży zostały niezatarte wspomnienia. Drogą przez Białoruś – pola kołchozowe obsiane nędznym owsem, gdzieniegdzie niziutki kłosek w trawie. Ukraina – wzdłuż torów kolejowych akacje, pola kwitnących słoneczników, na rampach przy stacjach ogromne sterty pszenicy pod gołym niebem, pilnowane przez żołnierza z karabinem. Pagórki wapienne porośnięte trawą, a od wierzchołków poprzerzynane rozstrzępionymi białymi pasmami – wyglądało to bardzo malowniczo! Domki we wsiach malowane na biało z zielonymi okiennicami. Wsie wyglądały czysto i porządnie. Wreszcie dwie poznane rodziny które nam tyle dobrego uczyniły. Zawsze mówić będę: – Ludzie są dobrzy, tylko byli zniewoleni i niewłaściwie wychowani w bolszewickim ustroju.Stary Kirył z żoną pamiętali Rosję carską i dobrobyt – młodzi już nie.
I tyle moich wspomnień, opisałam dość szczegółowo. Nie zmyśliłam ani jednego faktu.
Na pamiątkę moim Dzieciom poświęcam, bo właściwie nigdy nie było czasu, żeby z nimi dłużej porozmawiać i w całości te zdarzenia opowiedzieć!
Jadwiga Łoginowa
Morąg, 2 lutego 1991 roku.
Czytaj także:
Część 1, Część 2, Część 3, Część 4, Część 5, Część 6, Część 7, Część 8, Część 9,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz