środa, 2 marca 2016

Resortowi rodzice... czyli wspomnienia wojennej młodości żony łagiernika cz. 10. Ucieczka, We Wrocławiu

Ludzie KOD oskarżani są przez propisowkie media i liderów PiS o to, że są dziećmi resortowych aparatczyków. Spróbujmy zatem bliżej przedstawić owych "resortowych rodziców". Przykład nadesłany przez jednego z aktywnych KODowiczów z naszego regionu.

Jadwiga Łoginów miała 18 lat w tragicznym dla naszej Ojczyzny 1939 roku, ukończoną szkołę, nadzieję na pracę i usamodzielnienie się. 

* * *
Zaraz po naszym odjeździe rozkonwojowano obóz. Do pracy chodzili sami, dostali kartki na chleb. Co dzień przychodzili do Mosiejkowych i naradzali się, jak zwiać! Nie była to łatwa sprawa. Uciekinierów łapano i skazywano, dokumentów żadnych nie mieli, biletów bez „komandirowki” na dalszą trasę nie sprzedawano.
Ciotka Mosiejkowa szykowała suchary, powiedziała o zostawionej słoninie i pieniądzach. Kiedy było wszystko omówione i przygotowane, Kirył postarał się o bilety na odległość kilkudziesięciu kilometrów, takie sprzedawano, ubrali ciuchy przywiezione przez nas, nie odróżniali się od przeciętnych ruskich robotników (gdyby byli w tych czarnych kufajkach i kaloszach, noszonych tylko przez szachciorów (górników), od razu by ich złapali!
Jechali różnie, przeważnie pociągami towarowymi, na odkrytych platformach. Noce były zimne zbliżał się 1 listopada. Przed którąś stacją zadrzemali i dali się złapać. Tolek skłamał, że zostali od transportu (adstali ot eszałona), dokumenty niby zostały u kolegów, jakiś cywil przytaknął, że rzeczywiście wczoraj był taki transport z Donbasu, więc dali jakiś świstek – „prapuścić, adstali at eszałona” (przepuścić) i w taki sposób, rankiem, w pierwszych dniach listopada przyszli obaj do mnie, do Kolonii Wileńskiej. Stach zaraz poszedł do swego domu. Pierwszą rzeczą było zdjąć wszystkie ciuchy i spalić, zrobić kąpiel.
Pomimo że się przebrał we wszystko czyste, stale mu się zdawało, że łażą po nim wszy i gryzą, zdejmował koszulę, stawał przy oknie i „iskał” nieobecnych już wszy! Musieliśmy być bardzo ostrożni, mieliśmy niepewnego sąsiada podobno donosił. Pod osłoną nocy poszliśmy do Tolka babci w mieście, tam się ukrywał prawie dwa miesiące, zanim nie podali transportu do Polski. Musieliśmy załatwić podrobione „udostowierenije” (zaświadczenie) o pobycie i zwolnieniu z łagru, takie zaświadczenia robiła organizacja AK, w której pracowali nasi wujowie, na wzór mieli oryginalne, od ludzi z transportu chorych i na tej podstawie w „wojenkomacie” (komendzie uzupełnień) jako repatrianta skreślono go z rejestru. Udało się załatwić i to. Nie poznali, że fałszywe. Jedynie to zaświadczenie mama przechowała i ma je do dziś. W drodze, przy każdej kontroli dokumentów mieliśmy niemało strachu!

We Wrocławiu
Transport mieliśmy do Poznania, ale nie było wolnych mieszkań, zatrzymaliśmy się parę dni i zaraz po Nowym 1946 Roku przybyliśmy do Wrocławia. Zamieszkaliśmy w dzielnicy Kowale. Mąż dostał pracę w fabryce sztucznego jedwabiu, potem w fabryce silników na Psim Polu itd. ... Często zmieniał pracę, bo wszędzie podsuwano deklarację, aby wstąpił do Partii. Nigdy do żadnej nie należał. Przeżyliśmy we Wrocławiu dziesięć lat. Wrocław się odbudował z gruzów stał się pięknym miastem, a my, przeżywszy najtrudniejsze lata, musieliśmy go opuścić i wyjechać do Morąga. Nasza trójka dzieci urodziła się we Wrocławiu – dwóch synów i córka. Nigdy nie zaakceptowaliśmy Morąga jako swego miasta. Ukochane i najbliższe zawsze było oczywiście Wilno, potem Wrocław, tam synowie ukończyli Politechnikę, tam kilka lat mieszkali. Obecnie jeden żyje w Krakowie, drugi w Holandii, córka w Morągu.
Mój mąż od 51. roku życia zaczął chorować, najpierw zawał serca, wkrótce potem pierwszy wylew krwi do mózgu, prawostronny paraliż. Leczenie nie pomogło – paraliż nie ustąpił po paru latach ponowny wylew i utrata mowy. W tym stanie przeżył jeszcze prawie trzy lata. Okropna udręka! Zmarł przeżywszy 60 lat 14 listopada 1981 roku.
Więzienie, łagier ciężka praca w kopalni i późniejsze stresowe życie wpłynęło na stan jego zdrowia. Nie miał rodzeństwa szukał przyjaciół, udawał wesołka beztroskiego, ale nikt nie wiedział, co on miał we wnętrzu. Najgorsze lata przeżyliśmy w Morągu, trzy i pół roku był bez pracy, posprzedawałam co się dało dzieciom na życie, sami obywaliśmy się byle czym. Sąsiedzi się naśmiewali, przezywali. Udawaliśmy, że to nie do nas mowa i dzieci się nadal dobrze uczyły, były zadbane, czyste. I ta bieda mnie nie załamała! Aby nie zostawiać dzieci z kluczem na szyi zaczęłam w domu szyć. Tolek wyjechał na Śląsk elektryfikowano kolej ozstał kierownikiem magazynów. Materialnie się poprawiło, miał dobrą pensję i delegacje, rozłąkowe i dwa bilety miesięcznie na przejazd do domu. W sobotę po pracy wsiadał do pociągu, jechał całą noc – rano był w Morągu, chwilę się zdrzemnął zjadł obiad i znowu w drogę przez całą Polskę i prosto z pociągu do pracy. Starał się być w domu co tydzień, było to bardzo męczące.
Wreszcie wrócił do Morąga dostał pracę głównego księgowego w Dobrocinie. Sytuacja poprawiła się. Ale był coraz bardziej nerwowy, aż przyszła choroba, niedołęstwo i śmierć!
Na dodatek, podczas jego choroby przeżyliśmy jeszcze pożar, przeniesiono nas z trzypokojowego mieszkania do dwupokojowego, administrowanego przez jednostkę wojskową. Prócz męża i mnie mieszkała córka z mężem i dwoma malutkimi synkami. Mimo próśb i przedstawiania sprawy w Urzędzie Miasta i Gminy, nie przydzielono nam odpowiedniego stałego mieszkania. Po śmierci męża blok oddawano do kapitalnego remontu. Wszystkim lokatorom wojskowym zapewniono dobre mieszkania, a my w pustym bloku, z powybijanymi szybami, czekaliśmy z popakowanymi rzeczami, małymi dziećmi, pół roku! Wreszcie dostaliśmy dwa mieszkania jednopokojowe – jedno w baraku. Tak mieszkamy już siedem lat!

Zakończenie
Z tej mojej trudnej podróży zostały niezatarte wspomnienia. Drogą przez Białoruś – pola kołchozowe obsiane nędznym owsem, gdzieniegdzie niziutki kłosek w trawie. Ukraina – wzdłuż torów kolejowych akacje, pola kwitnących słoneczników, na rampach przy stacjach ogromne sterty pszenicy pod gołym niebem, pilnowane przez żołnierza z karabinem. Pagórki wapienne porośnięte trawą, a od wierzchołków poprzerzynane rozstrzępionymi białymi pasmami – wyglądało to bardzo malowniczo! Domki we wsiach malowane na biało z zielonymi okiennicami. Wsie wyglądały czysto i porządnie. Wreszcie dwie poznane rodziny które nam tyle dobrego uczyniły. Zawsze mówić będę: – Ludzie są dobrzy, tylko byli zniewoleni i niewłaściwie wychowani w bolszewickim ustroju.

Stary Kirył z żoną pamiętali Rosję carską i dobrobyt – młodzi już nie.

I tyle moich wspomnień, opisałam dość szczegółowo. Nie zmyśliłam ani jednego faktu.

Na pamiątkę moim Dzieciom poświęcam, bo właściwie nigdy nie było czasu, żeby z nimi dłużej porozmawiać i w całości te zdarzenia opowiedzieć!


Jadwiga Łoginowa

Morąg, 2 lutego 1991 roku.

Czytaj także:
Część 1Część 2Część 3Część 4Część 5Część 6Część 7Część 8Część 9

Brak komentarzy: