Wolność jest w nas. Widziałem ją, jak szeroką rzeką płynęła 4
czerwca przez Warszawę. Biało-czerwony, radosny nurt ludzi świadomych tego, że
istnieją wartości ważniejsze od codziennych kłopotów, potrzeb i oczekiwań.
Ludzi często o przeciwstawnych cechach charakteru, innych poglądach, odmiennym
statusie materialnym, ale podążających za wspólną ideą. To osoby, które mimo
różnic, a niekiedy i mimo konfliktów, razem dążą do tego, by uszanowano ich prywatność, by nie deptano bezwzględnie prawa i demokracji.
To ochotnicy, którzy zjechali do stolicy, społecznie
aktywni, pozbawieni uprzedzeń i lęków, wyzbyci kompleksów i nieuzasadnionych
żądań, na ogół nieznający zawiści, rozumiejący natomiast reguły funkcjonowania
demokratycznego państwa. Jeszcze trochę mniejszych miast, w których podobni ludzie
również się zebrali i wyrazili swoją radość z wolności, jaką udało nam się
uzyskać w 1989 roku. To nie jest mało, to nie garstka rebeliantów, jak to
opisał prezes Jarosław Kaczyński, ale całkiem spora grupa polskich obywateli.
Jednak mogłoby ich być więcej. Powiedzmy szczerze, gdyby ich było naprawdę
dużo, to nie musieliby wychodzić na ulicę.
4 czerwca minął, uczestnicy wydarzeń organizowanych przez
Komitet Obrony Demokracji rozjechali się do domów. Przybyli do swoich dzielnic,
miasteczek i wsi, gdzie życie toczy się jak dawniej. Tu nie ma aż tylu ludzi
wieszających na „wolnych balkonach” flagi Polski czy Unii Europejskiej, ludzi z
przypiętymi na piersi znaczkami KOD czy motylkami. Tu jest normalne życie, a 4
czerwca były grille, spotkania rodzinne bądź sąsiedzkie, czasem rozleniwienie
oraz nuda. Tu oglądają telewizję narodową i słuchają propagandowych przemówień,
czekają na 500 złotych od państwa, cieszą się z rządów silnej ręki. „W końcu
ktoś pogonił złodziei” mówią. Albo są obojętni na wszystko, chodzą do pracy ledwo wiążąc koniec z końcem, lub nie chodzą, bo jej nie mają. Nie
interesuje ich może polityka, nie uczestniczą w wyborach, nie mają pojęcia o prezesie
Rzeplińskim, a o Tusku wiedzą tyle, że zostawił Polskę dla profitów w
Brukseli. Nie mieszają się do aktualnych wydarzeń w kraju, niekiedy się boją
odezwać. Kijowski to dla nich taki trochę dziwak. O co chodzi tym rebeliantom pokrzykującym
w stolicy? Wolność? Równość? Demokracja? A po co to? Przecież jest „pińcet” i
prezes mówi, że państwo prawa nastało. Starczy. Wokół jeziora i lasy. Pięknie,
ale tak jakoś smutno…
Czy można uratować te miejsca? Czy mamy jeszcze szansę? Z
pewnością jest to możliwe. W tym celu między innymi powstał Komitet Obrony
Demokracji. To nie jest ruch, który ma poprzestać na organizowaniu co kilka
tygodni manifestacji przeciwko niekonstytucyjnym posunięciom władzy. Jednym z
podstawowych celów KOD jest edukacja demokratyczna, budowa społeczeństwa obywatelskiego,
uświadomienie ludziom potrzeby wolności. W tym celu nasz ruch musi wyjść na
zewnątrz, wydostać się z kręgu tych, którzy już wolność mają w sobie i
rozumieją zasady właściwego funkcjonowania w systemie demokratycznym. Czas dotrzeć
nad jeziora, do małych miejscowości, do ludzi obojętnych, zagubionych bądź słuchających
prezesa Kaczyńskiego jak wyroczni. W naszym regionie, na Warmii i Mazurach
potrzeba ta jest szczególnie wyraźna. Niższy od średniej krajowej dochód na
mieszkańca i bezrobocie rodzą frustracje. Brak dużych aglomeracji,
rozmieszczenie ludności głównie w małych miastach, wsiach i osadach, sprzyja
niewielkiemu uczestnictwu w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych. Tu często
się żyje w zamkniętym kręgu codzienności, nie wychylając nosa poza swój dom czy ulicę. I to jest właściwe miejsce na pracę u podstaw. Wymaga to poświęcenia
z naszej strony dużej ilości czasu i włożenia sporo wysiłku. Nie ma jednak
wyboru − KOD powinien pojawić się nad jeziorami. Wakacje temu sprzyjają, wydarzeń centralnych
będzie mniej. To dobry czas na działania lokalne, konkretne, niestety też
trudne i niedające natychmiastowych, wymiernych efektów. Bądźmy tu i tam, uczmy
ludzi (i nas też) dialogu, dyskutujmy oraz informujmy. Zastanawiajmy się wspólnie "jakiej Polski chcemy?". Budujmy „przestrzeń wolności”.
Jakub Jarosławski
3 komentarze:
Zgadzam się, wyruszmy w teren. Dla dobra Polski powinniśmy dotrzeć z ideą jak najszerzej. Bądźmy razem.
Ruszajmy.Morąg zaprasza.Od listopada szykuję grunt.Uczę ludzi KOD-u bo świadomość przeważnie mają.To nie jest całkiem tak jak piszesz Jakubie.Największą przeszkodą w działaniu w małych miejscowościach jet...brak anonimowości.Tu nie zbierzesz tłumu,w którym jesteś jakimś tam obywatelem broniącym demokracji.Tu zbierzesz grupę ludzi,która jest znana z imienia i nazwiska ,i w razie "nieprzychylnych wiatrów" jest od razu wystawiona na szykany władzy.Trudno być "działaczem" w takich środowiskach.Popiera nas wielu,wielu obywateli ale strach,że Konstytucja może nas nie obronić zatrzymuje ich w domu.
Oczywiście Aniu, że nie wymieniłem, czy też nie podkreśliłem wszystkich aspektów złożonej sytuacji małych miast. Wspomniałem jedynie o lęku przed wyrażeniem własnych poglądów. Dobrze, że zwracasz uwagę na tę kwestię. Należy odpowiednio określić warunki wyjściowe, by wiedzieć jak skutecznie działać. Zapraszam do komentowania, dyskusja napędza aktywność, kieruje na właściwe tory.
Prześlij komentarz