poniedziałek, 27 czerwca 2016

Co czeka polską edukację?

Gdy nauczyciele i młodzież opuściła szkoły (wakacje), pani minister edukacji ogłosiła rewolucyjne zmiany w edukacji. Jakie będą skutki?

"Likwidacja 7400 gimnazjów, z tego ok. 3400 samodzielnych i 4200 w zespołach ze szkołami podstawowymi. Nauczanie wczesnoszkolne aż do 11. roku życia. 15-latki jeszcze w podstawówce. O rok krótsza edukacja ogólnokształcąca wspólna dla wszystkich. Podwojony rocznik uderzający do szkół ponadgimnazjalnych w 2019/2020 roku, w tym rocznik, który właśnie skończył podstawówkę będzie miał 13 lat edukacji. Niepewność pracy dla 133 tys. nauczycielek i nauczycieli gimnazjów (dane z 2012 r.)." (czytaj całość analizy).

Zaskakujące są także zmiany w szkolnictwie zawodowym, ogłoszone kilka dni wcześniej i implikacje dla uczelni wyższych (czytaj).

Jednym słowem ogromne zmiany bez przygotowanej infrastruktury, bez podstawy programowej, bez programów i podręczników. Zaiście ułańska fantazja... Trudno w koncepcji ogłoszonej przez panią minister dostrzec jakąś wartość edukacyjną, poza zmiana dla samej zmiany. Chyba się nie pomylę, jeśli napisze, ze edukację czeka w najbliższych latach ogromny chaos i niepewność. Marnotrawienie kapitału ludzkiego.

Bez wątpienia polska szkoła potrzebowała zmian. Ale zamiast sensownych zmian będą działania pozorne, marnotrawiące pieniądze, siły i zapał środowiska nauczycielskiego. Jedno wielkie "szkoda"....

Polecam także i ten komentarz do założeń reformy oświaty, cofającej nas do epoki Edwarda Gierka.

Stanisław Czachorowski

ps. ilustracja odnosi się do przeszłości, do skansenu, bo w takim kierunku pójdzie szkoła pod rządami PiS... Będę szczęśliwym człowiekiem, jeśli się mylę w swoich ocenach!


1 komentarz:

Unknown pisze...

Kiedy patrzę na to zdjęcie u góry, widzę to, co widzę, gdy patrzę hen..., za siebie. Liczydła. Na takich uczyłam się w szkole liczyć i na takich jeszcze wiele lat pracowałam. Nie było wtedy nawet kalkulatorów, nie mówiąc o komputerach. W 1990 roku wzięłam sprywatyzowane moje miejsce pracy (sklep tekstylny) w swoje ręce z całym dobytkiem, za który oczywiście musiałam zapłacić zaciągniętym kredytem. Mniejsza z tym. Chodzi o te liczydła, które także były wpisane już w mój majątek. Dwoje liczydeł: starsze drewniane i trochę nowocześniejsze, plastikowe. Leżały sobie w magazynie nie potrzebne, bo w 1990r. miałam już kalkulatory. Jakiś dziwny sentyment nie pozwalał mi ich wyrzucić, (czasem człowiek przywiązuje się do rzeczy martwych). Czasem dawałam dziecku się nimi pobawić. Tak przeleżały następne 20 lat, nadszedł czas zakończenia działalności gospodarczej, likwidacja sklepu. Oczywiście sprzedać towar przeceniony, meble sklepowe, wiele rzeczy oddać za darmo, żaden problem. No, ale takie liczydła, to już inna bajka. Sprzedać szkoda (jaka cena?), wyrzucić? W życiu, taki skarb! Trzymać nie ma gdzie, bo i małe mieszkanie i po co?. Oddałam komuś, kto zbierał antyki (szczęśliwa, że dostały się w dobre ręce). Dzisiaj czytam o reformie oświaty, a Pan Stanisław Czachorowski w dodatku umieścił to zdjęcie i omal nie spadłam z krzesła. MOJE LICZYDŁA !!! No i szkoda, mogłam wcisnąć gdzieś w piwnicy. Teraz byłyby jak znalazł. Szkolnictwo w Polsce zmierza tam, gdzie ja patrzę hen..., za siebie. Gdzie ja teraz takie liczydła kupię ???