poniedziałek, 14 grudnia 2015

Moja pierwsza demonstracja...


Tytuł jest dwuznaczny w moim przypadku. Po pierwsze, bo to naprawdę moja pierwsza demonstracja w której uczestniczyłem. Po drugie… No właśnie.

Jadąc do Warszawy „wesołym autobusem”, będących zarazem moim własnym autem, nawet nie wiem kiedy nam ta podróż minęła. Dwóch Krzyśków, ja i Ewa, znana dziennikarka z Gazety Olsztyńskiej. Na jedynym przystanku, jaki zrobiliśmy sobie po drodze, powiedziałem jej, że myślałem, że jest sztywną „panią redaktor” a okazuje się, że jest dokładnie odwrotnie. Jechała z nami prywatnie, nie służbowo. Całej naszej czwórce usta się nie zamykały. Dyskusja na całego.


Już na miejscu przesiedliśmy się spod pałacu na autobus o numerze, którego nie pamiętam i dojechaliśmy na ul. Waryńskiego. Co chwila chichot losu, prawda? Obok nas na przejściu dla pieszych szła para, tak ok. 60-tki, o czymś żywo dyskutowali i mieli przypięte do kurtek karteczki z napisem „KOD”. Uśmiechnąłem się do nich a pan do mnie: „niech się pan nie śmieje, to poważna sprawa!”. Odpowiedziałem: „wiem” i pokazałem na czapce naszą warmińsko-mazurską wpinkę. Zawołałem do Krzyśka B. – daj państwu nasze znaczki. Wyjaśniłem szybko, że są niejako personalizowane warmińsko-mazurskim i ci państwo zrobili wielkie oczy: „to wy tu aż stamtąd?”.

Im bliżej Al. Szucha tym pomruk tłumu był większy. Było kilka minut po 12. Nagle tłum ryknął „demokracja”. Nogi mi lekko zmiękły, zacząłem się nerwowo rozglądać. Tak się złożyło, że staliśmy dosyć blisko garstki narodowców, cokolwiek to znaczy. Łyskole w desperacji rzucały jakieś idiotyczne hasełka, potem jakieś ciężkie piosenki z gardłowymi refrenami. A nasi, bo całe te 50 tysiecy ludzi, to przecież nasi, trąbili i gwizdali. A co chyba najbardziej rozwścieczające - te kilkadziesiąt „prawdziwych Polaków” – uśmiechali się do nich. Machali przyjaźnie, wołając, „chodźcie z nami”. Sam marsz był radosnym pochodem z naprawdę i szczerze uśmiechniętymi twarzami. Co chwila, ktoś zaczepiał, zagadywał. Atmosfera była po prostu fantastyczna. Pod Sejmem, spotkaliśmy Michała z Elbląga i jego towarzyszy. Dostaliśmy kamizelki, które w 2 minuty zrobiły z nas „służby porządkowe KODu”, co było troszkę krępujące, ale i zabawne, jak ludzie podchodzili i pytali o różne szczegóły marszu, których nie mogliśmy podać. Pod Pałacem Prezydenckim poskakaliśmy w rytm kilku fajnych haseł.


Na koniec, pod Kolumną Zygmunta, zebraliśmy naszą małą warmińsko-mazurską grupę i poszliśmy do baru, do którego prowadził nas pan Krzysztof Łoziński. Bar był niejako klamrą, bo jak przestąpiłem próg tego lokalu, cofnąłem się w czasie o dobre 30 lat. Znów byłem małym chłopcem kupującym oranżadę od naburmuszonej pani w GS-sie u mnie na wiosce. Dziwnie się poczułem, jakby wróciły demony komunizmu. Pierogi były tak samo plugawe jak tamte 30 lat temu.


Doszedłem do momentu w którym jest to „po drugie”. Po pierwsze fizycznie nigdy nie demonstrowałem, a po drugie pierwszy raz w życiu zademonstrowałem także mentalnie. Zademonstrowałem wysyłając 24 listopada 2015 e-mail do KODu i od tego dnia datuje moją obecność z Wami. Z ludźmi, którzy myślą i czują jak ja, którzy są różni, mają różne poglądy i sposób bycia, ale nie zgadzamy się co do bylejakości polityki w Polsce, bo nie tylko o dyktaturę prezesa chodzi. Jestem z ludźmi, którzy gwarantują mi, że taki chory i destrukcyjny umysł jak pana Kaczyńskiego Jarosława, nie zapanuje nad moim światem, jakim jest Polska. Wierzę, że to powstrzymamy, bo jak ja się za coś biorę to robię to dobrze. I mam teraz wsparcie tysięcy ludzi. Dziękuję Wam za to i tym, których przez ostatnie 3 tygodnie poznałem osobiście oraz wszystkim tym, których znam póki co tylko z FB. Jesteście świetni.

Dariusz Woźniak

Brak komentarzy: