Słucham dzisiejszych oskarżycieli Lecha Wałęsy, którzy objawili światu „prawdę” teczek, słyszę wypowiedź dzisiejszego przewodniczącego „Solidarności”, i czuję że dzieli nas, Polaków, przepaść nie do zasypania. A przecież tu chodzi o żywego człowieka, a nie figurę woskową, którą można bezkarnie kłuć szpikulcem. No, są jeszcze życzliwi Wałęsie, którzy de facto mogą tylko człowieka dobić. Mówią bowiem oni: no, ale jak się ten Wałęsa zachowuje?; mógł przecież przeprosić, powiedzieć jak to było, po tych wydarzeniach grudniowych, i wszyscy mu przebaczyli. O, święta naiwności! Nikt, by mu nie przebaczył, bo od początku w tej sprawie chodzi o to, żeby Wałęsę utłuc. A on sam zachowuje się jak poraniony byk; wali na oślep. Rozumiem to. Osobiście nigdy nie oczekiwałem od Wałęsy ani przeprosin, ani wyjaśnień; byłby to przejaw bezbrzeżnej pychy. Wałęsa jest bohaterem narodowym. W decydującym momencie, po wprowadzeniu stanu wojennego oparł się mundurowym komunistom; nie podpisał żadnej lojalki; stał się symbolem trwania w oporze.
Czego zatem bym chciał? Namysłu. Rozwagi. Skromności. Rozumienia, że los Lecha Wałęsy odzwierciedla jak w kropli wody losy milionów podobnych mu Polaków, raz przestraszonych, raz heroicznych, ludzkich, ze wszystkimi ułomnościami. On jest przecież zakorzeniony – krew z krwi, kość z kości, z całym swym bohaterstwem i z całą brzydotą – w kulturze, która czci księdza Robaka, dawniej Jacka Soplicę, i Babinicza – niegdyś Kmicica. Jak oni był uwikłany w historię, stawiany przed wyborami, których nie życzę młodym prokuratorom spod znaku „prawdy, która wyzwala”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz