Rosyjska agencja RIA Novosti w piątek rano zamieściła materiał, który szybko został zdjęty. Najwyraźniej był wcześniej przygotowany. Widać z tego materiału, że agresja zbrojna na Ukrainę planowana była na szybkie wejście i triumfalny przejazd. Oczekiwali witania przez miejscową ludność rosyjskojęzyczną z kwiatami. Wyzwalanie Rosjan na Ukrainie widać na zdjęciach (barbarzyństwo i ludobójstwo). Putinowska propaganda sama uwierzyła w swój przekaz, stąd ogromny rozdźwięk z rzeczywistością. Niżej materiał opublikowany na profilu Doniesienia z putinowskiej Polski.
St. Cz.
Doniesienia z putinowskiej Polski:
Dobra, tekst RIA Novosti.
Otóż w piątek 25 lutego, w godzinach porannych, agencja RIA
Novosti opublikowała tekst. A właściwie prawdopodobnie ktoś zapomniał zdjąć
publikację z automatu, więc poszła w eter. Tekst szybciutko usunięto, ale w
internecie nic nie ginie, więc jest. Z tekstu wynika, że oni naprawdę myśleli,
że pokonają Ukrainę w jeden dzień. Prawdopodobnie mieli na myśli zajęcie Kijowa
- nazwanego w tekście "fundamentem ruskiego świata". Wynika z tego,
że oni tam naprawdę myśleli, że Ukraińcy powitają ich kwiatami, więc mieli już
gotową - cóż - deklarację zwycięstwa. Bo tym jest ten tekst. I jest kurwa
piękny. I straszny.
Po pierwsze: jest to
typowy patonacjonalistyczny, natchniony dziejowym mesjanizmem bełkot, który się
po prostu trudno czyta.
Po drugie: jest to
charakterystyczna dla wszystkich nienachalnych intelektualnie nacjonalistów
narracja o "przywracaniu dziejowych granic". Oczywiście zawsze, czy
to w Rosji, Polsce, Serbii, Turcji, gdziekolwiek, te "dziejowe
granice" obejmują maksymalny historyczny zasięg danego państwa, choćby
trwał przez chwilę. W tej logice nigdy nie ma logiki. Serbowie kochają odwoływać
się do imperium Stefana Duszana, choć istniało ono kilka lat. Polscy narodowcy
z namiętnością rysują mapy I RP w swoim największym zasięgu, często zresztą
twórczo go rozciągając, i nie przejmują się tym, że z 1000 lat polskiej
państwowości, niektóre z tych terenów były pod polskim zwierzchnictwem kilka
dekad.
Putin robi to samo i
też nie ma w tym logiki. Z jednej strony historia Rosji ma rzekomo sięgać Rusi
Kijowskiej, czyli IX wieku. A z drugiej "Ukraina została stworzona" w
wieku XVII przez carów. W ogóle w całym tym tekście wyziera na wierzch jakiś
gigantyczny kompleks peryferiów. Z jednej strony peryferiów Europy, z drugiej
tego sławnego "ruskiego świata". Bo gdy w Kijowie stawiano katedry i
zarządzano z niego wielkim państwem, w Moskwie rósł las. Gdy Kijów upadał pod
mongolską inwazją, w Moskwie miało minąć jeszcze dobre 200 lat, dopóki nie
powstało jakieś realne państwo, jedno z wielu w okolicy. Tłumacząc na polskie:
to tak jakby dajmy na to Ziemia Łęczycka wypowiedziała teraz wojnę reszcie
Polski, argumentując, że to ona jest spadkobierczynią piastowskiej Polski,
rozbitej w XII wieku na kilka dzielnic. Tak, to ma tyle sensu. Stąd ten lament
nad "niesłusznie rozbitą", "nieuczciwie przesuniętą poza swoje
granice" Rosją, czy też Rusią. Stąd to uporczywe nazywanie Ukraińców
Małorusami.
Oczywiście to tylko
pseudointelektualna otoczka, mająca sprawiać wrażenie wielkich przemyśleń i być
podkładką pod rzekomą dziejową misję Rosji. I usprawiedliwieniem inwazji. O,
przepraszam: zasłużonej operacji mającej na celu zbieranie historycznych ziem
ruskich z powrotem w jeden organizm. Zauważcie, że nigdzie w tym tekście autor
nie pyta czy 45 milionów Ukraińców, 23 mln Białorusinów i 140 mln Rosjan - w
ogóle w tym ruskim świecie chcą być. Sądząc po skali migracji na Zachód, wielkich
protestów na Białorusi dwa lata temu, oraz oczywiście obecnej heroicznej walki
Ukraińców - nie. Ale to Kremla nigdy nie obchodziło, zarówno za carów,
pierwszych sekretarzy, jak i teraz za putlera.
That being
said: daję Wam pełen tekst. Ponownie przepraszam, że tylko jedną wersję,
takiego psikusa zrobił mi FB.
Piotr Akopow
Ofensywa Rosji i nastanie Nowego Świata.
Nadejście Rosji i Nowego Świata
Na naszych oczach powstaje nowy świat. Operacja wojskowa
Rosji na Ukrainie rozpoczęła nową epokę, przy czym od razu w trzech wymiarach.
Oraz, rzecz jasna, w czwartym, wewnątrzrosyjskim. Tu zaczyna się nowy okres
zarówno w ideologii, jak i w samym modelu naszego ustroju
społeczno-ekonomicznego – o tym warto będzie powiedzieć trochę później.
Rosja odbudowuje swoją jedność – tragedia 1991 roku, tej
strasznej katastrofy w naszej historii, jej sprzeczne z naturą wypaczenie,
została pokonana. Owszem, ogromnym kosztem; tak, drogą tragicznych wydarzeń
domowej w istocie wojny, wciąż bowiem strzelają jeszcze do siebie bracia,
rozdzieleni służbą w armii rosyjskiej i ukraińskiej – lecz Ukraina jako
anty-Rosja przestała już istnieć. Rosja odtwarza swój historyczny kształt,
zbierając „rosyjski świat”, naród rosyjski w całość – bez podziału na
Wielkorusinów, Białorusinów i Małorusinów. Jeżeli nie dokonalibyśmy tego,
pozwolilibyśmy temu tymczasowemu podziałowi utrwalić się na wieki, wówczas nie
tylko zdradzilibyśmy pamięć przodków, lecz zostalibyśmy także przeklęci przez
naszych potomków – za to, że pozwoliliśmy na rozpad ziem rosyjskich.
Władimir Putin wziął na siebie – bez krzty przesady –
odpowiedzialność historyczną, gdy zdecydował się nie zostawiać rozwiązania
kwestii ukraińskiej przyszłym pokoleniom. Wszak konieczność rozwiązania jej
byłaby głównym zadaniem dla Rosji – z dwóch kluczowych powodów. Zagadnienie
bezpieczeństwa narodowego, czyli tego, że Ukraina stała się anty-Rosją i
forpocztą dla nacisku zachodu na nas, jest problemem drugorzędnym.
Najważniejszym powodem pozostawałby kompleks podzielonego
narodu, kompleks narodowego upokorzenia – gdy nasz rosyjski dom najpierw
utracił swój (kijowski) fundament, a następnie został zmuszony do pogodzenia
się z istnieniem dwóch państw, zamieszkałych już nie przez jeden, a dwa narody.
Pozostawałoby nam albo zapomnieć o własnej historii, wyrażając zgodę na głupie
i pozbawione podstaw wersje głoszące, że „tylko Ukraina jest prawdziwą Rusią”,
albo bezsilnie zgrzytać zębami, wspominając czasy, kiedy to „utraciliśmy
Ukrainę”. Odzyskać Ukrainę, czyli zwrócić ją z powrotem Rosji, z każdym
dziesięcioleciem byłoby coraz trudniej – zmiana kodu, derusyfikacja Rosjan i
nastawianie przeciwko Rosjanom Małorusinów – Ukraińców, byłoby coraz
mocniejsze. A w przypadku utrwalenia całkowitej geopolitycznej i wojskowej
kontroli Zachodu nad Ukrainą jej powrót pod skrzydła Rosji stałby się
całkowicie niemożliwy – należałoby walczyć o nią z blokiem północnoatlantyckim.
W chwili obecnej nie ma tego problemu – Ukraina powróciła do
Rosji. Nie znaczy to, że zostanie zlikwidowana jej państwowość, zostanie ona
przebudowana, momentami stworzona na nowo i włączona w naturalny dla siebie
porządek rzeczy – stanie się częścią rosyjskiego świata. W jakich granicach i w
jakim kształcie zostanie zawiązany sojusz z Rosją (poprzez Organizację Układu o
Bezpieczeństwie Zbiorowym i Eurazjatycką Unię Gospodarczą czy poprzez Związek
Białorusi i Rosji)? W tej kwestii zapadną decyzje wówczas, kiedy zostanie
postawiona kropka w historii Ukrainy jako anty-Rosji. Tak czy owak – kończy się
okres rozłamu narodu rosyjskiego.
I tu właśnie zaczyna się drugi wymiar nadchodzącej nowej
epoki – dotyczy on stosunków Rosji i Zachodu. Nawet nie Rosji, a świata
rosyjskiego, czyli trzech państw – Rosji, Białorusi i Ukrainy, występujących w
przestrzeni geopolitycznej jako jedna całość. Stosunki te wkroczyły ww nowy
etap – Zachód widzi powrót Rosji do swoich historycznych granic na mapie
Europy. I głośno przeciwko temu protestuje, choć w głębi duszy powinien
przyznać, że inaczej być nie mogło.
Czy naprawdę ktokolwiek w starych europejskich stolicach –
Paryżu i Berlinie poważnie wierzył w to, że Moskwa zrezygnuje z Kijowa? W to,
że Rosjanie na zawsze pozostaną narodem podzielonym? I to w tym samym czasie,
kiedy Europa jednoczy się, gdy niemieckie i francuskie elity próbują odebrać
anglosasom kontrolę nad integrację europejską i stworzyć wspólną Europę?
Zapominając o tym, że zjednoczenie Europy stało się możliwe jedynie dzięki
zjednoczeniu Niemiec, które nastąpiło dzięki dobrej (niekoniecznie mądrej) woli
Rosji? Pokusić się po tym wszystkim o ziemie rosyjskie jest szczytem nawet nie
tyle niewdzięczności, ile geopolitycznej głupoty. Zachód jako taki, a już
szczególnie Europa sama w sobie, nie miałaby siły utrzymać Ukrainy w swojej
strefie wpływów, a tym bardziej wciągnąć ją do siebie. Żeby tego nie rozumieć,
trzeba było być po prostu geopolitycznym idiotą.
Dokładnie rzecz ujmując, było tylko jedno wyjście: postawić
na dalszy rozpad Rosji, to znaczy Federacji Rosyjskiej. Ale, że to się nie
powiedzie, powinno być jasne już dwadzieścia lat temu. A już piętnaście lat
temu, po przemówieniu Putina w Monachium, nawet głupiec mógł usłyszeć – Rosja
powraca.
W chwili obecnej Zachód próbuje ukarać Rosję za to, że
powróciła; za to, że nie zgodziła żywić się na jej koszt, że nie pozwoliła
rozszerzyć przestrzeni zachodu na wschód. Starając się nas ukarać, Zachód
myśli, że stosunki z nim mają dla nas ważne znaczenie. Ale już od dawna jest
zupełnie inaczej – świat się zmienił, co doskonale rozumieją nie tylko
Europejczycy, lecz również rządzący Zachodem Anglosasi. Żaden nacisk Zachodu na
Rosję nie przyniesie efektu. Straty z powodu tej konfrontacji będą po obu
stronach, lecz Rosja jest na nie gotowa moralnie i geopolitycznie. Natomiast
dla samego zachodu podniesienie stopnia natężenia sprzeciwu wiąże się z
ogromnymi wydatkami, przy czym gospodarcze nie są tu najważniejsze.
Europa, jako część Zachodu, chciała autonomii – niemiecki
projekt eurointegracji nie ma sensu strategicznego przy zachowaniu anglosaskiej
kontroli ideologicznej, wojskowej i geopolitycznej nad Starym Światem. I nie
może się powieść, ponieważ anglosasom potrzebna jest Europa podporządkowana.
Lecz uzyskanie autonomii jest Europie niezbędne także z innego powodu – na
wypadek, gdyby USA przeszły do samoizolacji (w efekcie nawarstwiania się
konfliktów wewnętrznych) lub skupiły się na regionie Pacyfiku, gdzie przeniesie
się geopolityczny środek ciężkości.
Jednak konfrontacja z Rosją, w którą wciągają Europę
Anglosasi, pozbawia Europejczyków nawet szans na samodzielność – nie mówiąc już
o tym, że w ten sam sposób próbuje się Europie narzucić zerwanie z Chinami.
Jeżeli teraz państwa NATO cieszą się z tego, że „rosyjskie zagrożenie” zewrze
szyki zachodu, to w Berlinie i Paryżu nie mogą nie rozumieć, że utraciwszy
nadzieję na autonomię, projekt europejski w średniej perspektywie rozpadnie
się. Dlatego właśnie myślący samodzielnie Europejczycy nie są zupełnie
zainteresowani stworzeniem nowej żelaznej kurtyny na swoich wschodnich
granicach, rozumiejąc, że stanie się ona ślepym zaułkiem właśnie dla Europy.
Której wiek (a dokładniej – pół tysiąclecia) światowego przywództwa tak czy
owak dobiegł końca – lecz różne warianty jej przyszłości są jeszcze możliwe.
Dlatego, że budowa nowego porządku światowego – i to jest
trzeci wymiar obecnych wydarzeń – przyspiesza, a jego zarysy coraz wyraźniej
prześwitują poprzez rozłażącą się powłokę globalizacji w wersji anglosaskiej.
Wielobiegunowy świat ostatecznie stał się rzeczywistością – operacja na
Ukrainie nie jest w stanie zjednoczyć przeciwko Rosji nikogo, prócz Zachodu.
Dlatego więc reszta świata widzi i dobrze rozumie – jest to konflikt pomiędzy
Rosją a Zachodem, jest to odpowiedź na geopolityczną ekspansję NATO, to
przywrócenie przez Rosję należnej jej przestrzeni historycznej i właściwego
miejsca w świecie.
Chiny i Indie, Ameryka Łacińska i Afryka, świat islamu i
Azja Południowo-Wschodnia – nikt nie uważa, że Zachód przewodzi światowemu
porządkowi, a już tym bardziej nikt nie myśli, że ustala reguły gry. Rosja nie
tylko rzuciła wyzwanie Zachodowi – pokazała, że epokę zachodniego panowania nad
światem można uznać za ostatecznie zakończoną. Nowy świat będzie budowany przez
wszystkie cywilizacje i centra, rzecz jasna, razem z Zachodem (zjednoczonym lub
nie) – lecz nie na jego warunkach i nie zgodnie z jego zasadami.
Tłumaczył Sebastian Markiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz